1 czerwca 2015

Rozdział III

Po długim wyczekiwaniu, przed wami kolejny rozdział. Zapraszam do czytania.

Miasto kłamstwa

*perspektywa Kali*
Gdy weszłam do pociągu Merwyn i Nathan już w nim siedzieli i czekali na naszego mentora. Shane Jackson przeżył osiemdziesiąte Głodowe Igrzyska, miał wtedy dwanaście lat, był jednym z najmłodszych zwycięzców. Widziałam go parę razy, ale nigdy z nim nie rozmawiałam. Usiadłam koło Nathana, on spojrzał się na mnie swoimi szarymi oczami. Współczuł mi, ja też mu współczułam.
- Przykro mi, że musisz brać w tym udział – powiedział i spuścił ze mnie wzrok.
- Mi również jest przykro – powiedziałam. Dalej czekaliśmy w ciszy. Pociąg już dawno ruszył, ale nic nie było czuć. Drzwi do przedziału otworzyły się i wszedł Shane. Ależ on był przystojny. Czemu wcześniej tego nie zauważyłam? Jego blond włosy lekko opadały mu na czoło, zielone oczy wpatrywały się we mnie. Doczekałam się tego, że dwudziestolatek się mi przygląda. Tylko, dlaczego akurat w tym momencie kiedy mam umrzeć?
- Jestem Shane Jackson i będę waszym mentorem – powiedział i usiadł obok Merwyn. Oby dwoje siedzieli naprzeciwko mnie i Nathana. Przez chwile zapadła cisza w przedziale.
- Może opowiecie mi coś o sobie? - zapytał mnie i Nathana.
- Ty pierwszy – powiedziałam do Nathana.
- Mam na imię Nathan Green i mam siedemnaście lat. Mam dwie starsze siostry i młodszego brata. Mama jest gospodynią domową, a tata cały czas pracuje – powiedział Nathan. - w niedziele wszyscy razem jemy obiad.
Jego rodzina była taka idealna, wszyscy się kochali, jedli razem obiady, rozmawiali ze sobą. A u mnie? Rodzeństwo mnie nienawidzi, rodzice zaginęli, być może nawet zginęli. Jakie są podobieństwa między rodziną Jones, a rodziną Green?
- Kali! Kali! - wołał Nathan. Spojrzałam na niego, a potem na Shana. Miałam wilgotne poliki i coś kapało mi z oczu. Czyżbym płakała?
- Masz na imię Kali, tak? - zapytał Shane. Kiwnęłam głową potwierdzając.
- Nie martw się, tutaj jesteś bezpieczna – powiedział Shane.
Tutaj nie można czuć się bezpiecznie! Wstałam i szybko wybiegłam z przedziału. Jakiś awoks wskazał mi mój pokój. Gdy do niego weszłam zaniemówiłam. Na środku pokoju stało duże łóżko nakryte kolorową pościelą. W rogu stała wielka szafa i duże biurko. Szafa była po brzegi wypełniona ubraniami i butami. W tym pomieszczeniu były jeszcze jedne drzwi, które prowadziły do łazienki. Weszłam tam. Łazienka była bogato zdobiona. Zdjęłam ubrania i weszłam pod duży prysznic. Nastawiłam lekki natrysk. Pozwoliłam łzom płynąc. Gdy się wypłakałam wyszłam z łazienki i podeszłam do ogromnej szafy. Ubrałam się w czarną sukienkę do kolan, która od dołu była wyhaftowana złotą nicią. Włosy związałam w wysokiego kucyka. Posiedziałam chwile na łóżku i pomyślałam, że przecież nie mogę cały dzień siedzieć w moim pokoju i nie wychodzić Wstałam i poszłam go głównego przedziału.
Nathan, Merwyn i Shane już siedzieli przy stole i jedli kolacje. Wszyscy naraz spojrzeli na mnie. Onieśmielona szybko usiadłam na swoim miejscu koło Nathana. Przyjrzałam się daniom i wybrałam dość duży kawałek lasani, a do picia sok z egzotycznych owoców. Jedliśmy w zasadzie w ciszy, aż w pewnym momencie odezwał się do mnie Shane.
- Wszystko w porządku? - zapytał wyraźnie przejęty
- Tak, przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie – odpowiedziałam.
Od tej chwili do końca kolacji nikt nic nie powiedział. Gdy zjadłam, wstałam od stołu, podziękowałam za dobry posiłek i wróciłam do mojego pokoju. Byłam tak zmęczona, że tylko rozpuściłam włosy i położyłam się spać. Śniła mi się mama, jak mówi mi, że wszystko będzie dobrze.
Obudziłam się koło 6, wstałam i zdjęłam sukienkę. Przebrałam się w shorty, czarny top i na to ubrałam rozpinany sweter. Włosy związałam w niechlujnego koka. Poszłam do łazienki przemyć oczy. Chciałam pójść do głównego przedziału, żeby napić się czegoś. Kiedy otworzyłam drzwi nagle z ciemności wyłonił się Shane.
- Już nie śpisz? - zapytał
- Jak widzisz. – odpowiedziałam – idziesz do głównego przedziału?
- Tak.
- W takim razie jesteś na mnie skazany.
Ruszyliśmy w stronę głównego przedziału. Szliśmy w ciszy. Jak doszliśmy do naszego celu, podeszłam do stołu i wlałam sobie truskawkowy sok i usiadłam na kanapie naprzeciw okna. Shane usiadł koło mnie.
- Dlaczego wczoraj płakałaś? - zapytał
- Kiedy Nathan opowiadał o swojej rodzinie zdałam sobie sprawę, czego nie mam. Utraciłam to bezpowrotnie. - odpowiedziałam.
- Co straciłaś?
- Moi rodzice zaginęli, może nawet zginęli, rodzeństwo mnie nienawidzi, a do tego niedługo mam umrzeć. Jestem wielkim tchórzem - odpowiedziałam i odwróciłam się, żeby nie widział napływających mi do oczu łez.
- Wiesz co określa odwagę i wytrzymałość człowieka?
Kiwnęłam głową zaprzeczając.
- Umiejętność przypomnienia i ponownego przeżywania bolesnych wspomnień.
Milczałam i wpatrywałam się w jego piękne oczy.
- A ty nie jesteś tchórzem, jesteś najodważniejszą i najbardziej wytrzymałą dziewczyną jaką znam.
Pociąg nagle zwolnił.
Razem z Shanem wyjrzeliśmy przez okno i ujrzeliśmy Kapitol. I tak właśnie znalazłam się w stolicy kłamstwa.


*perspektywa Altin*
-Tu...jest...pięknie- szepnęłam, kiedy wsiadłam do pociągu.
Przyznam, że nawet u mnie w domu nie ma takiego luksusu. Mimo że Dystrykt 1 charakteryzuje się największym bogactwem. Przecież prawie każdy kto tam się urodził ma imię związane z jakąkolwiek błyskotką. Nawet moje. Altin po Turecku znaczy złoto. Tata stamtąd pochodził, stąd ten pomysł.
Weszłam do jednego z czterech przedziałów. Na drzwiach jest moje imię, więc to musiał być pokój przeznaczony dla mnie. W środku wszystko było urządzone w kolorze niebiesko-białym. Czuje się tu jak w niebie. Duże łóżko z niebieską pościelą w białe kropki, stało pod niewielkim oknem. Usiadłam i wyjrzałam przez nie.
-Dlaczego stoimy?- pomyślałam. Nagle pociąg ruszył, a ja poczułam lekkie szarpnięcie.
-No to jedziemy- powiedziałam do siebie i westchnęłam.
Po krótkim czasie, stwierdziłam, że pójdę zwiedzić pociąg i przydałoby się coś zjeść. Zegar wiszący nad łóżkiem wskazywał czternastą dwanaście. No tak, to przecież pora obiadowa. Wyszłam z przedziału i skręciła w prawo. Minęłam pozostałe trzy przedziały, na których kolejno było Peeter Dean. Pokój obok należał do Belli Silver, a na wprost nich do Digera Maltera. Dużo o nim słyszałam. Jest naszym mentorem, który wygrał 82 Igrzyska w wieku czternastu lat. Ciekawi mnie jak wygląda i jaki on jest. Już podnoszę rękę, aby zapukać, kiedy rozmyślam się i idę korytarzem dalej. Nie chce mu przeszkadzać, a przecież będzie jeszcze na to czas. Wchodzę chyba do jadalni, a przynajmniej tak to wygląda. Na środku stoi drewniany stół i osiem zielonych, obrotowych, miękkich krzeseł. Siadam na jedno z nich i wpatruje się w mijający krajobraz.
Po chwili ktoś mnie szturcha. Odwracam się i widzę Peetera.
-Jesteś może głodna?- zapytał i postawił dwa talerze spaghetti. Siada obok mnie i zaczyna jeść, nawet na mnie nie patrząc.
-Dziękuje- mówię i również zabieram się za jedzenie.
W drzwiach pojawia się Diger.
-Cześć wam- wita się i siada naprzeciwko mnie.
-Hej- odpowiadamy w tym samym czasie.
Mężczyzna ma niebieskie oczy i ciemnobrązowe włosy. Na sobie ma rozpiętą zielono-żółtą koszule , a pod spodem czystą białą bluzkę.
-Diger, opowiedz nam swoją historię- proszę.
-No więc- zaczyna- wygrałem 82 Igrzyska.
-To wiemy- przerywam pod jego surowym spojrzeniem. I uśmiecham się delikatnie.
-Jak je wygrałeś?- pyta Peeter, przerywając krępującą cisze.
-Wygrałem je, ponieważ przetrwałem- śmieje się- nikogo nie zabiłem, tylko ciągle uciekałem i ukrywałem się, a ostatnią osobę zrzuciłem z wysokości. No w sumie to może tą jedna ostatnią tak jakby zabiłem. Teraz wasza kolej. Opowiedzcie coś o sobie.
-Peeter, zacznij- proszę.
-Mam osiemnaście lat, jak Altin- tu spojrzał na mnie- Znamy się od dziecka. Mam młodszą siostrę i kochającego ojca. Co tu dużo mówić- westchną.
-No to teraz ja.- zaczynam- Jestem jedynaczką. Mój tata zmarł kiedy miałam jedenaście lat. Została mi tylko mama.
-Ciekawie, nie przypuszczałem, że możecie znać się wcześniej. Widzę, że już zjedliście obiad. Radzę wam się przespać albo chociaż odpocząć. Czeka was dużo nauki i wysiłku. Za dwie godziny wysiadamy- powiedział po czym wstał i wyszedł w stronę przedziałów.
Spojrzałam na zegar. Była piętnasta trzydzieści cztery.
-Na razie- rzuciłam do Peetera i odeszłam do pokoju zostawiając go samego.
Wykąpałam się, przebrałam w jakieś luźniejsze ciuchy i zasnęłam. Obudziłam mnie Bella.
-Za pół godzinki będziemy- zaskrzeczałam i wyszła.
Wstałam, przetarłam oczy i ruszyłam do łazienki. W szafie, która tam stała, było mnóstwo ciuchów. Wybrałam niebieską luźną bluzkę i jasne przylegające jeansy. Pociąg zwolnił, aż wreszcie się zatrzymał. Wysiedliśmy i ujrzeliśmy Kapitol. Przygotujmy się na śmierć- szepnęłam.
Bows And Arrows