1 czerwca 2015

Rozdział III

Po długim wyczekiwaniu, przed wami kolejny rozdział. Zapraszam do czytania.

Miasto kłamstwa

*perspektywa Kali*
Gdy weszłam do pociągu Merwyn i Nathan już w nim siedzieli i czekali na naszego mentora. Shane Jackson przeżył osiemdziesiąte Głodowe Igrzyska, miał wtedy dwanaście lat, był jednym z najmłodszych zwycięzców. Widziałam go parę razy, ale nigdy z nim nie rozmawiałam. Usiadłam koło Nathana, on spojrzał się na mnie swoimi szarymi oczami. Współczuł mi, ja też mu współczułam.
- Przykro mi, że musisz brać w tym udział – powiedział i spuścił ze mnie wzrok.
- Mi również jest przykro – powiedziałam. Dalej czekaliśmy w ciszy. Pociąg już dawno ruszył, ale nic nie było czuć. Drzwi do przedziału otworzyły się i wszedł Shane. Ależ on był przystojny. Czemu wcześniej tego nie zauważyłam? Jego blond włosy lekko opadały mu na czoło, zielone oczy wpatrywały się we mnie. Doczekałam się tego, że dwudziestolatek się mi przygląda. Tylko, dlaczego akurat w tym momencie kiedy mam umrzeć?
- Jestem Shane Jackson i będę waszym mentorem – powiedział i usiadł obok Merwyn. Oby dwoje siedzieli naprzeciwko mnie i Nathana. Przez chwile zapadła cisza w przedziale.
- Może opowiecie mi coś o sobie? - zapytał mnie i Nathana.
- Ty pierwszy – powiedziałam do Nathana.
- Mam na imię Nathan Green i mam siedemnaście lat. Mam dwie starsze siostry i młodszego brata. Mama jest gospodynią domową, a tata cały czas pracuje – powiedział Nathan. - w niedziele wszyscy razem jemy obiad.
Jego rodzina była taka idealna, wszyscy się kochali, jedli razem obiady, rozmawiali ze sobą. A u mnie? Rodzeństwo mnie nienawidzi, rodzice zaginęli, być może nawet zginęli. Jakie są podobieństwa między rodziną Jones, a rodziną Green?
- Kali! Kali! - wołał Nathan. Spojrzałam na niego, a potem na Shana. Miałam wilgotne poliki i coś kapało mi z oczu. Czyżbym płakała?
- Masz na imię Kali, tak? - zapytał Shane. Kiwnęłam głową potwierdzając.
- Nie martw się, tutaj jesteś bezpieczna – powiedział Shane.
Tutaj nie można czuć się bezpiecznie! Wstałam i szybko wybiegłam z przedziału. Jakiś awoks wskazał mi mój pokój. Gdy do niego weszłam zaniemówiłam. Na środku pokoju stało duże łóżko nakryte kolorową pościelą. W rogu stała wielka szafa i duże biurko. Szafa była po brzegi wypełniona ubraniami i butami. W tym pomieszczeniu były jeszcze jedne drzwi, które prowadziły do łazienki. Weszłam tam. Łazienka była bogato zdobiona. Zdjęłam ubrania i weszłam pod duży prysznic. Nastawiłam lekki natrysk. Pozwoliłam łzom płynąc. Gdy się wypłakałam wyszłam z łazienki i podeszłam do ogromnej szafy. Ubrałam się w czarną sukienkę do kolan, która od dołu była wyhaftowana złotą nicią. Włosy związałam w wysokiego kucyka. Posiedziałam chwile na łóżku i pomyślałam, że przecież nie mogę cały dzień siedzieć w moim pokoju i nie wychodzić Wstałam i poszłam go głównego przedziału.
Nathan, Merwyn i Shane już siedzieli przy stole i jedli kolacje. Wszyscy naraz spojrzeli na mnie. Onieśmielona szybko usiadłam na swoim miejscu koło Nathana. Przyjrzałam się daniom i wybrałam dość duży kawałek lasani, a do picia sok z egzotycznych owoców. Jedliśmy w zasadzie w ciszy, aż w pewnym momencie odezwał się do mnie Shane.
- Wszystko w porządku? - zapytał wyraźnie przejęty
- Tak, przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie – odpowiedziałam.
Od tej chwili do końca kolacji nikt nic nie powiedział. Gdy zjadłam, wstałam od stołu, podziękowałam za dobry posiłek i wróciłam do mojego pokoju. Byłam tak zmęczona, że tylko rozpuściłam włosy i położyłam się spać. Śniła mi się mama, jak mówi mi, że wszystko będzie dobrze.
Obudziłam się koło 6, wstałam i zdjęłam sukienkę. Przebrałam się w shorty, czarny top i na to ubrałam rozpinany sweter. Włosy związałam w niechlujnego koka. Poszłam do łazienki przemyć oczy. Chciałam pójść do głównego przedziału, żeby napić się czegoś. Kiedy otworzyłam drzwi nagle z ciemności wyłonił się Shane.
- Już nie śpisz? - zapytał
- Jak widzisz. – odpowiedziałam – idziesz do głównego przedziału?
- Tak.
- W takim razie jesteś na mnie skazany.
Ruszyliśmy w stronę głównego przedziału. Szliśmy w ciszy. Jak doszliśmy do naszego celu, podeszłam do stołu i wlałam sobie truskawkowy sok i usiadłam na kanapie naprzeciw okna. Shane usiadł koło mnie.
- Dlaczego wczoraj płakałaś? - zapytał
- Kiedy Nathan opowiadał o swojej rodzinie zdałam sobie sprawę, czego nie mam. Utraciłam to bezpowrotnie. - odpowiedziałam.
- Co straciłaś?
- Moi rodzice zaginęli, może nawet zginęli, rodzeństwo mnie nienawidzi, a do tego niedługo mam umrzeć. Jestem wielkim tchórzem - odpowiedziałam i odwróciłam się, żeby nie widział napływających mi do oczu łez.
- Wiesz co określa odwagę i wytrzymałość człowieka?
Kiwnęłam głową zaprzeczając.
- Umiejętność przypomnienia i ponownego przeżywania bolesnych wspomnień.
Milczałam i wpatrywałam się w jego piękne oczy.
- A ty nie jesteś tchórzem, jesteś najodważniejszą i najbardziej wytrzymałą dziewczyną jaką znam.
Pociąg nagle zwolnił.
Razem z Shanem wyjrzeliśmy przez okno i ujrzeliśmy Kapitol. I tak właśnie znalazłam się w stolicy kłamstwa.


*perspektywa Altin*
-Tu...jest...pięknie- szepnęłam, kiedy wsiadłam do pociągu.
Przyznam, że nawet u mnie w domu nie ma takiego luksusu. Mimo że Dystrykt 1 charakteryzuje się największym bogactwem. Przecież prawie każdy kto tam się urodził ma imię związane z jakąkolwiek błyskotką. Nawet moje. Altin po Turecku znaczy złoto. Tata stamtąd pochodził, stąd ten pomysł.
Weszłam do jednego z czterech przedziałów. Na drzwiach jest moje imię, więc to musiał być pokój przeznaczony dla mnie. W środku wszystko było urządzone w kolorze niebiesko-białym. Czuje się tu jak w niebie. Duże łóżko z niebieską pościelą w białe kropki, stało pod niewielkim oknem. Usiadłam i wyjrzałam przez nie.
-Dlaczego stoimy?- pomyślałam. Nagle pociąg ruszył, a ja poczułam lekkie szarpnięcie.
-No to jedziemy- powiedziałam do siebie i westchnęłam.
Po krótkim czasie, stwierdziłam, że pójdę zwiedzić pociąg i przydałoby się coś zjeść. Zegar wiszący nad łóżkiem wskazywał czternastą dwanaście. No tak, to przecież pora obiadowa. Wyszłam z przedziału i skręciła w prawo. Minęłam pozostałe trzy przedziały, na których kolejno było Peeter Dean. Pokój obok należał do Belli Silver, a na wprost nich do Digera Maltera. Dużo o nim słyszałam. Jest naszym mentorem, który wygrał 82 Igrzyska w wieku czternastu lat. Ciekawi mnie jak wygląda i jaki on jest. Już podnoszę rękę, aby zapukać, kiedy rozmyślam się i idę korytarzem dalej. Nie chce mu przeszkadzać, a przecież będzie jeszcze na to czas. Wchodzę chyba do jadalni, a przynajmniej tak to wygląda. Na środku stoi drewniany stół i osiem zielonych, obrotowych, miękkich krzeseł. Siadam na jedno z nich i wpatruje się w mijający krajobraz.
Po chwili ktoś mnie szturcha. Odwracam się i widzę Peetera.
-Jesteś może głodna?- zapytał i postawił dwa talerze spaghetti. Siada obok mnie i zaczyna jeść, nawet na mnie nie patrząc.
-Dziękuje- mówię i również zabieram się za jedzenie.
W drzwiach pojawia się Diger.
-Cześć wam- wita się i siada naprzeciwko mnie.
-Hej- odpowiadamy w tym samym czasie.
Mężczyzna ma niebieskie oczy i ciemnobrązowe włosy. Na sobie ma rozpiętą zielono-żółtą koszule , a pod spodem czystą białą bluzkę.
-Diger, opowiedz nam swoją historię- proszę.
-No więc- zaczyna- wygrałem 82 Igrzyska.
-To wiemy- przerywam pod jego surowym spojrzeniem. I uśmiecham się delikatnie.
-Jak je wygrałeś?- pyta Peeter, przerywając krępującą cisze.
-Wygrałem je, ponieważ przetrwałem- śmieje się- nikogo nie zabiłem, tylko ciągle uciekałem i ukrywałem się, a ostatnią osobę zrzuciłem z wysokości. No w sumie to może tą jedna ostatnią tak jakby zabiłem. Teraz wasza kolej. Opowiedzcie coś o sobie.
-Peeter, zacznij- proszę.
-Mam osiemnaście lat, jak Altin- tu spojrzał na mnie- Znamy się od dziecka. Mam młodszą siostrę i kochającego ojca. Co tu dużo mówić- westchną.
-No to teraz ja.- zaczynam- Jestem jedynaczką. Mój tata zmarł kiedy miałam jedenaście lat. Została mi tylko mama.
-Ciekawie, nie przypuszczałem, że możecie znać się wcześniej. Widzę, że już zjedliście obiad. Radzę wam się przespać albo chociaż odpocząć. Czeka was dużo nauki i wysiłku. Za dwie godziny wysiadamy- powiedział po czym wstał i wyszedł w stronę przedziałów.
Spojrzałam na zegar. Była piętnasta trzydzieści cztery.
-Na razie- rzuciłam do Peetera i odeszłam do pokoju zostawiając go samego.
Wykąpałam się, przebrałam w jakieś luźniejsze ciuchy i zasnęłam. Obudziłam mnie Bella.
-Za pół godzinki będziemy- zaskrzeczałam i wyszła.
Wstałam, przetarłam oczy i ruszyłam do łazienki. W szafie, która tam stała, było mnóstwo ciuchów. Wybrałam niebieską luźną bluzkę i jasne przylegające jeansy. Pociąg zwolnił, aż wreszcie się zatrzymał. Wysiedliśmy i ujrzeliśmy Kapitol. Przygotujmy się na śmierć- szepnęłam.

1 maja 2015

Duże zmiany...

Witam, z tej strony Pati. 
To jeszcze nie jest rozdział, ale już niedługo się pojawi. Wyczekujcie! :)
Razem z Julką postanowiłyśmy zmienić wystrój i kolorystykę bloga. Dodałyśmy szablon, na którym wszystkie zdjęcia są z internetu, więc każdy może je mieć. Zamieniłyśmy z brzydkiego brązowego koloru na niebieski. Na blogu pojawił się licznik wejść. Bardzo dziękujemy za ponad 400 wejść. Zmieniłyśmy kursor myszki na łuk ze strzałą. Jeżeli macie dla nas jakieś propozycje zmian piszcie na e-maila ( altin.laroux@gmail.com ). Możecie napisać jak wam się podoba teraźniejszy wystrój. Do napisania :)

15 kwietnia 2015

Rozdział II

Przed wami kolejny rozdział opowieści o dwóch dziewczynach, z różnych ,,światów''. Nie przedłużając zapraszamy do czytania.


Czas na Dożynki
* perspektywa Kali*
Z mojego domu do Pałacu Sprawiedliwości jest dziesięć minut. Ludzie już zaczęli się schodzić. Dożynki to najsmutniejszy dzień w całym roku. Każdy rodzic zdaje sobie sprawę, że być może po raz ostatni widzi ukochane dziecko. Razem z Gisele poszłyśmy się zapisać. Anghel przeszedł do miejsca wyznaczonego dla rodzin. Po załatwieniu wszystkich formalności, podeszłyśmy bliżej Pałacu Sprawiedliwości. Całe dożynki dla mnie są jakimś przereklamowanym spektaklem. Po co komu te Igrzyska? Głodować i umierać mogę w moim własnym dystrykcie. Co prawda sytuacja materialna Dystryktu 5 nie jest aż taka zła, ale zawsze mogłoby być lepiej. Wyszedł burmistrz, powitał wszystkich i wygłosił swoją nudną przemowę. Merwyn Karigann, opiekunka naszego dystryktu zaczęła grać swoją role. Była ubrana w różnokolorową, geometryczną sukienkę do kolan. Blond włosy miała zaplecione w warkoczyki, z których został ułożony jakiś wzór geometryczny na jej głowie. Wyglądała dziwacznie przy zwykłych obywatelach. Nadszedł czas na wylosowanie dziewczyny. Merwyn zanurzyła rękę w puli z imionami dziewcząt. Wyciągnęła karteczkę, uśmiechnęła się i podeszła do mikrofonu.
-Dziewczyną reprezentującą Dystrykt 5 będzie... Kalianna Jones !
Jak to jest możliwe? To nie ma prawa się zdarzyć. Co ja teraz zrobię?
Spojrzałam na Gisele. Próbowałam zobaczyć jakieś uczucia, które mogłaby okazywać. Gdy spojrzałam w jej szare oczy zobaczyłam obojętność. Zadowolenie? Nie rozumiem. Nie miałam czasu na zastanowienie, szybko weszłam po schodach i stanęłam koło Merwy. Skoro moje własne rodzeństwo cieszy się, że prawdopodobnie umrę, niech tak będzie. Merwyn podeszła do puli z imionami chłopaków. Wyjęła karteczkę i podeszła do mikrofonu.
-Chłopakiem reprezentującym Dystrykt 5 będzie... Nathan Green.
Co? Dlaczego on? On był ostatnią osobą, która powinna tu stać. Bawiłam się z nim jak byliśmy dziećmi. Nathan szybciej stanął koło Merwyn. Burmistrz podziękował za przybycie i Strażnicy Pokoju wprowadzili nas do Pałacu Sprawiedliwości. Mieliśmy pięć minut, żeby pożegnać się z rodziną. Do mnie oczywiście nikt nie przyszedł. Po co? Skoro Anghel i Gisele pozbyli się problemu, to dlaczego mieliby zaprzątać sobie mną głowę? Przez te pięć minut siedziałam na kanapie i palcami rozczesywałam poplątane włosy. Czekałam, aż przyjdą po mnie Strażnicy Pokoju i odprowadzą mnie do pociągu. Chciałam być jak najdalej stąd. Ja już nie mam rodziny. Strażnicy Pokoju kazali mi iść do pociągu.
Tak właśnie rozpoczyna się moja ostatnia przygoda.
*Perspektywa Altin*
Idąc w stronę Pałacu Sprawiedliwości, trzeba przejść przez niewielki park, a następnie wąską uliczką w prawo. Kiedy tam dotarliśmy, mama stanęła obok w miejscu wyznaczonym dla rodziny. Natomiast ja ustawiłam się w długiej kolejce do zapisów.
Minęła chwila kiedy przyszła pora na mnie. Po podaniu wszystkich danych i wypełnieniu dokumentów, ustawiłam się w ostatnim rzędzie. Był to rząd dziewcząt ustawionych rocznikami i zwróconym w stronę Pałacu. Budynek jest wysoki, w białym kolorze. Ozdobiony wszelkim bogactwem. Na pierwszy rzut oka,widać jak bardzo jesteśmy bogaci. Na podium pojawił się burmistrz i w tym momencie wszystkie głosy ucichły. Wygłosił długą i niezrozumiałą przemowę, której i tak nikt nie słuchał. U jego boku pojawiła się Bella Silver. Ta kobieta to było coś. Jako, że jest opiekunką Dystryktu 1 musiała udawać miłą. Ale czy naprawdę taka jest? Nie wiadomo. Przez czarną suknię, jak na pogrzeb i blond szopę kręconych włosów, nie wyglądała na przyjazną.
-Jako, że co roku mamy sporo chętnych - zaczęła - wylosujemy. Zacznijmy od dziewcząt. Pierwszą uczestniczką 88 Głodowych Igrzysk zostaje - krzyknęła do mikrofonu i włożyła rękę do szklanej kuli. Wyciągnęła małą karteczkę. Nie ja. Tylko nie ja. Chociaż jak będę miała walczyć, zrobię to. Postanowiła i usłyszałam:
-Altin Laroux, chodź do nas - rozeszło się echem.
Niepewnie wystąpiłam z tłumu i ruszyłam po białym dywanie. Stanęłam na podium z lewej strony Belli i spuściłam wzrok na swoje buty. Byłam przerażona tym, że w jednej chwili chciałam uczestniczyć, natomiast z drugiej nie. To co działo się później do mnie nie docierało. Ocknęłam się w momencie, gdy usłyszałam słowa: -,,Peeter Dean''. Co? Przecież to mój najlepszy przyjaciel. Widziałam jak wchodzi na podwyższenie i wtedy myślałam, że to sen. My sobie nie poradzimy, a nawet jak któreś z nas sobie poradzi to drugie będzie musiało zginąć. Jak nie ja to on... Byłam załamana.
Po chwili już znajdowaliśmy się w Pałacu Sprawiedliwości. Peeter milczał. Oboje nie chcieliśmy brać udziału w Igrzyskach, ale jak zawsze los pokrzyżował nam plany. W drzwiach pojawiła się moja mama. Do Peetera przyszedł ojciec.
-Tato byłby z ciebie dumny. Tak jak ja teraz - szepnęła i dodała - dasz rade. Kocham cię. Nie zdążyła powiedzieć już nic więcej, gdyż staże na to nie pozwolili.
Z Peeterem przyjaźnimy się od małego, a teraz w obliczu śmierci nie potrafimy nawet na siebie spojrzeć. Po chwili przyszli po nas Strażnicy Pokoju i odprowadzili do pociągu.
Właśnie rozpoczynam nowy rozdział w życiu.

Kolejny rozdział miejmy nadzieję, że jeszcze w kwietniu. Pamiętajcie, że każdy komentarz motywuje nas do działania i szybszego wstawienia dalszej części opowiadania o naszych bohaterach. Pozdrawiamy Julka i Pati.


28 marca 2015

Rozdział I

Początek

*perspektywa Kali*
Słońce wdarło się do mojego pokoju przez małe okno. Dzisiaj czeka mnie najgorszy dzień w roku – dzień dożynek. Mam szesnaście lat, dlatego moje imię na pewno znajdzie się w puli.
-Kalianna zejdź na śniadanie – zawołała moja siostra Gisele.
Moi rodzice zginęli rok temu. Mam koszmary które śnią mi się odkąd zaginęli. Śni mi się, że nie żyją, niestety te sny mogą być prawdziwe. Nie zgadzali się z postanowieniami prezydenta. Takich ludzi jak oni się usuwa. Teraz zostało mi tylko moje rodzeństwo. Mam dziewiętnastoletniego brata Anghela i siedemnastoletnią siostrę Gisele. Anghel przejął nad nami opiekę, ponieważ nie jesteśmy pełnoletnie, a on tak. Zgodnie z rozkazem mojej siostry zeszłam na śniadanie. Usiadłam przy naszym dużym stole, który stał w skromnie urządzonym salonie. Na śniadanie mieliśmy bułki z serem i herbatę. Tradycyjne śniadanie dla niezbyt bogatych mieszkańców Dystryktu 5.
-Pamiętajcie, żeby się odświętnie ubrać, dzisiaj dzień dożynek-powiedział Anghel.
-Faktycznie, jest się na co stroić-odpowiedziałam sarkastycznie.
-Kalianna przestań, rozmawialiśmy już o tym-odezwała się Gisele.
Od zawsze byłam taka jak rodzice: buntownicza, odważna, ambitna. Moje rodzeństwo to totalne przeciwieństwo: ustatkowani, wzorowi obywatele Panem. Jedzą Kapitolowi z ręki.
-Ja już skończyłam – powiedziałam i wstałam od stołu. Wchodząc na górę słyszałam rozmowy na mój temat. Teraz jestem czarną owca tej rodziny. Po zniknięciu rodziców moje życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Poszłam do łazienki się wykąpać. Natarłam ciało szorstkim, szarym mydłem. Nie było to przyjemne, ale tylko takie mydło było dostępne w Dystrykcie 5. Wytarłam się ręcznikiem i zaczęłam się ubierać. Ubrałam czarną sukienkę z nie małym dekoltem. Do kompletu dobrałam mój naszyjnik, który był przekazywany z pokolenia na pokolenie najmłodszemu dziecku. Srebrny łańcuszek idealnie komponował się z dużym półksiężycem. Razem tworzyły najcenniejszą rzecz jaką mam. Włosy opadały mi kaskadą loków, sięgały mi do łokci. Moje oczy w kolorze lapis lazuri przemyłam wodą. Gdy skończyłam, zeszłam na dół.
Anghel i Gisele byli już gotowi i czekali na mnie. „I niech los zawsze wam sprzyja'' – pomyślałam i razem z moim rodzeństwem wyszliśmy z domu.

*Perspektywa Altin*

Otworzyłam zaspane oczy i pierwsze co ujrzałam to mojego białego kota, siedzącego na parapecie. Uśmiechnęłam się.  Zasłaniał promyki słońca, które wpadają do pokoju przez duże okno. Usiadłam, przetarłam powieki i spuściłam nogi na fioletowy, puszysty dywan. Wstałam i podeszłam do dużego lustra. Ramka była ozdobiona diamentami oraz kryształami. W odbiciu zobaczyłam to co zawsze rano po przebudzeniu. Tak to właśnie ja-Altin Laroux.
Wpatrywałam się w moje ciemne oczy. Były tak czarne, że idealnie podkreślały moją bladą cerę. Sięgnęłam po szczotkę, która leżała obok na komodzie z jasnego drewna. Przeczesałam moje długie, proste, jasno brązowe włosy. Westchnęłam i powiedziałam do siebie:
-Dziś Dożynki... Chciałabym kiedyś wziąć udział w Igrzyskach, ale trochę się tego boje... W końcu mam osiemnaście lat, to moja ostatnia szansa. A co jeśli zginie? Co wtedy?- zapytałam sama siebie, lecz nie miałam okazji pomyśleć nad odpowiedzią, gdyż do pokoju weszła mama.
-Ooo, już wstałaś- popatrzyła się na mnie, swoimi niebieskimi oczami. Podeszła i ucałowała w czubek głowy.
-Ubierz się i chodź na śniadanie- powiedziała i zniknęła za ciemnymi drzwiami. 

Podeszłam do jasnej szafy, otworzyłam i wpatrywałam się w nią przez kilka długich minut. Zupełnie nie wiedziałam, co mam dziś ubrać. W końcu wyciągnęłam białą cienką koszule i czarną, falowaną spódniczkę. Pod nią założyłam jasno brązowe rajstopy i ciepłe futrzaste kapcie. Obejrzałam się w lustrze i stwierdziłam, że brakuje błyskotek. Podeszłam do komody i otworzyłam niebieską małą szkatułkę. Wkładam tam moją ulubioną biżuterię. Srebrną bransoletkę, która wszędzie zakładam oraz jasno różowe kolczyki, w kształcie kokardek. Często mówiono mi, że nie pasuje do Dystryktu 1, gdyż mam kolor włosów różniący się od wszystkich.  Twierdzą, że ubieram się za skromnie. Nigdy nie lubiłam dużo błyskotek, ale jednak zawsze coś na sobie mam. Jak ktoś powie coś niestosownego na mój temat, to podnoszę głowę wysoko i odchodzę. Tak nauczyli mnie rodzice, aby być sobą. Pokazuje swoją postawą, że nie obchodzi mnie opinia innych. Chociaż tego bardziej nauczyła mnie mama. Tata wolał nauczyć mnie jak używa się miecza i łuku. Wierzył, że pewnego dnia zostanę wybrana podczas Dożynek. Niestety zmarł kiedy miałam 11 lat. Obiecałam sobie, że kiedyś spełnię jego, jak i moje marzenie.
Włożyłam koszule w spódniczkę i okręciłam się dookoła osi przed lustrem. Uwielbiam, kiedy spódniczka się unosi i faluje. W końcu zeszłam metalowymi schodami na dół do jadalni. Usiadłam obok mamy, która właśnie jadła kanapkę. Sięgnęłam ze stołu po połówkę bułki i obłożyłam ją obficie. To samo zrobiłam z drugim kawałkiem. Po skończonym posiłku podziękowałam i wstałam od stołu. Poszłam do łazienki, aby się dokładnie umyć. Na koniec spryskałam się moim ulubionym perfum, o zapachu leśnych owoców. Jestem gotowa.
Futrzaste kapcie zmieniłam na czarne balerinki z białą kokardką na czubkach. Mama już na mnie czaka. Na dworze było chłodno, więc założyłam czarny sweterek i ruszyliśmy na Dożynki.

Koniec rozdziału I. Kolejny postaramy się zamieścić w kwietniu. Komentujcie, czy wam się podobało i co możemy zmienić… :)
Pozdrawiamy Julka i Pati.

20 marca 2015

Witamy

Witamy na naszym pierwszym wspólnym blogu. Zachęcamy was do czytania naszego opowiadania, które piszą dwie przyjaciółki.
Mam na imię Patrycja i mam 16 lat, a ja Julia i mam 14 lat. Po części wcielimy się w dwie dziewczyny, które będą uczestniczyły w 88 Głodowych Igrzyskach. Dla jasności: wydarzenia, które miały miejsce w książce, nigdy się nie zdarzyły, więc Igrzyska nadal są obchodzone. Dziewczyny się nie znają i są z innych dystryktów. Opowiadanie pisane będzie z dwóch różnych perspektyw.
Czekamy na wasze opinie, wyczekujcie pierwszego rozdziału.
Pozdrawiamy Julka i Pati.
Bows And Arrows