Początek
*perspektywa
Kali*
Słońce
wdarło się do mojego pokoju przez małe okno. Dzisiaj czeka mnie
najgorszy dzień w roku – dzień dożynek. Mam szesnaście lat,
dlatego moje imię na pewno znajdzie się w puli.
-Kalianna
zejdź na śniadanie – zawołała moja siostra Gisele.
Moi
rodzice zginęli rok temu. Mam koszmary które śnią mi się odkąd
zaginęli. Śni mi się, że nie żyją, niestety te sny mogą być
prawdziwe. Nie zgadzali się z postanowieniami prezydenta. Takich
ludzi jak oni się usuwa. Teraz zostało mi tylko moje rodzeństwo.
Mam dziewiętnastoletniego brata Anghela i siedemnastoletnią siostrę
Gisele. Anghel przejął nad nami opiekę, ponieważ nie jesteśmy
pełnoletnie, a on tak. Zgodnie z rozkazem mojej siostry zeszłam na
śniadanie. Usiadłam przy naszym dużym stole, który stał w
skromnie urządzonym salonie. Na śniadanie mieliśmy bułki z serem
i herbatę. Tradycyjne śniadanie dla niezbyt bogatych mieszkańców
Dystryktu 5.
-Pamiętajcie,
żeby się odświętnie ubrać, dzisiaj dzień dożynek-powiedział
Anghel.
-Faktycznie,
jest się na co stroić-odpowiedziałam sarkastycznie.
-Kalianna
przestań, rozmawialiśmy już o tym-odezwała się Gisele.
Od
zawsze byłam taka jak rodzice: buntownicza, odważna, ambitna. Moje
rodzeństwo to totalne przeciwieństwo: ustatkowani, wzorowi
obywatele Panem. Jedzą Kapitolowi z ręki.
-Ja
już skończyłam – powiedziałam i wstałam od stołu. Wchodząc
na górę słyszałam rozmowy na mój temat. Teraz jestem czarną
owca tej rodziny. Po zniknięciu rodziców moje życie obróciło się
o sto osiemdziesiąt stopni. Poszłam do łazienki się wykąpać.
Natarłam ciało szorstkim, szarym mydłem. Nie było to przyjemne,
ale tylko takie mydło było dostępne w Dystrykcie 5. Wytarłam się
ręcznikiem i zaczęłam się ubierać. Ubrałam czarną sukienkę z
nie małym dekoltem. Do kompletu dobrałam mój naszyjnik, który był
przekazywany z pokolenia na pokolenie najmłodszemu dziecku. Srebrny
łańcuszek idealnie komponował się z dużym półksiężycem.
Razem tworzyły najcenniejszą rzecz jaką mam. Włosy opadały mi
kaskadą loków, sięgały mi do łokci. Moje oczy w kolorze lapis
lazuri przemyłam wodą. Gdy skończyłam, zeszłam na dół.
Anghel
i Gisele byli już gotowi i czekali na mnie. „I niech los zawsze
wam sprzyja'' – pomyślałam i razem z moim rodzeństwem wyszliśmy
z domu.
*Perspektywa
Altin*
Otworzyłam zaspane oczy i pierwsze co ujrzałam to mojego białego kota, siedzącego na parapecie. Uśmiechnęłam się. Zasłaniał promyki słońca, które wpadają do pokoju przez duże okno. Usiadłam, przetarłam powieki i spuściłam nogi na fioletowy, puszysty dywan. Wstałam i podeszłam do dużego lustra. Ramka była ozdobiona diamentami oraz kryształami. W odbiciu zobaczyłam to co zawsze rano po przebudzeniu. Tak to właśnie ja-Altin Laroux.
Wpatrywałam
się w moje ciemne oczy. Były tak czarne, że idealnie podkreślały
moją bladą cerę. Sięgnęłam po szczotkę, która leżała obok
na komodzie z jasnego drewna. Przeczesałam moje długie, proste,
jasno brązowe włosy. Westchnęłam i powiedziałam do siebie:
-Dziś Dożynki... Chciałabym kiedyś wziąć udział w Igrzyskach, ale trochę się tego boje... W końcu mam osiemnaście lat, to moja ostatnia szansa. A co jeśli zginie? Co wtedy?- zapytałam sama siebie, lecz nie miałam okazji pomyśleć nad odpowiedzią, gdyż do pokoju weszła mama.
-Ooo, już wstałaś- popatrzyła się na mnie, swoimi niebieskimi oczami. Podeszła i ucałowała w czubek głowy.
-Ubierz się i chodź na śniadanie- powiedziała i zniknęła za ciemnymi drzwiami.
-Dziś Dożynki... Chciałabym kiedyś wziąć udział w Igrzyskach, ale trochę się tego boje... W końcu mam osiemnaście lat, to moja ostatnia szansa. A co jeśli zginie? Co wtedy?- zapytałam sama siebie, lecz nie miałam okazji pomyśleć nad odpowiedzią, gdyż do pokoju weszła mama.
-Ooo, już wstałaś- popatrzyła się na mnie, swoimi niebieskimi oczami. Podeszła i ucałowała w czubek głowy.
-Ubierz się i chodź na śniadanie- powiedziała i zniknęła za ciemnymi drzwiami.
Podeszłam
do jasnej szafy, otworzyłam i wpatrywałam się w nią przez kilka
długich minut. Zupełnie nie wiedziałam, co mam dziś ubrać. W
końcu wyciągnęłam białą cienką koszule i czarną, falowaną
spódniczkę. Pod nią założyłam jasno brązowe rajstopy i ciepłe
futrzaste kapcie. Obejrzałam się w lustrze i stwierdziłam, że
brakuje błyskotek. Podeszłam do komody i otworzyłam niebieską
małą szkatułkę. Wkładam tam moją ulubioną biżuterię. Srebrną
bransoletkę, która wszędzie zakładam oraz jasno różowe
kolczyki, w kształcie kokardek. Często mówiono mi, że nie pasuje
do Dystryktu 1, gdyż mam kolor włosów różniący się od
wszystkich. Twierdzą, że ubieram się za skromnie. Nigdy nie
lubiłam dużo błyskotek, ale jednak zawsze coś na sobie mam. Jak
ktoś powie coś niestosownego na mój temat, to podnoszę głowę
wysoko i odchodzę. Tak nauczyli mnie rodzice, aby być sobą.
Pokazuje swoją postawą, że nie obchodzi mnie opinia innych.
Chociaż tego bardziej nauczyła mnie mama. Tata wolał nauczyć mnie
jak używa się miecza i łuku. Wierzył, że pewnego dnia zostanę
wybrana podczas Dożynek. Niestety zmarł kiedy miałam 11 lat.
Obiecałam sobie, że kiedyś spełnię jego, jak i moje marzenie.
Włożyłam
koszule w spódniczkę i okręciłam się dookoła osi przed lustrem.
Uwielbiam, kiedy spódniczka się unosi i faluje. W końcu zeszłam
metalowymi schodami na dół do jadalni. Usiadłam obok mamy, która
właśnie jadła kanapkę. Sięgnęłam ze stołu po połówkę bułki
i obłożyłam ją obficie. To samo zrobiłam z drugim kawałkiem. Po
skończonym posiłku podziękowałam i wstałam od stołu. Poszłam
do łazienki, aby się dokładnie umyć. Na koniec spryskałam się
moim ulubionym perfum, o zapachu leśnych owoców. Jestem gotowa.
Futrzaste
kapcie zmieniłam na czarne balerinki z białą kokardką na
czubkach. Mama już na mnie czaka. Na dworze było chłodno, więc
założyłam czarny sweterek i ruszyliśmy na Dożynki.
Koniec
rozdziału I. Kolejny postaramy się zamieścić w kwietniu.
Komentujcie, czy wam się podobało i co możemy zmienić… :)
Pozdrawiamy
Julka i Pati.